O. Marcin Laterna SI – Boża latarnia na trudne czasy

O. Marcin Laterna SI (1552‒1598)

Ojciec Laterna był kaznodzieją dwóch królów, doktorem teologii, autorem rozchwytywanej książeczki do nabożeństwa, a o jego kazaniach głośno było w całej Rzeczypospolitej. Jednak to nie sława ani zaszczyty stanowią o wielkości tego zakonnika. Ta tkwi bowiem w jego niezłomności, posłuszeństwie, gorliwości w szerzeniu wiary, a także wierności Bogu i Jego Kościołowi, posuniętej aż do męczeństwa.

Aby prześledzić życie o. Marcina Laterny, w naszej wyobraźni cofnijmy się do połowy XVI wieku. Europa pogrążona była wtedy w chaosie wywołanym przez tzw. reformację. Kościół jednak już zbierał siły do walki – trwał Sobór Trydencki, istniał też już założony przez św. Ignacego Loyolę zakon jezuitów. Polska stała wtedy na rozdrożu i wcale nie było pewne, że pozostanie krajem katolickim. Na całe szczęście znaleźli się ludzie, – którzy niczym Boże latarnie – rozświetlili mroki herezji spowijające naszą ojczyznę i swoim poświęceniem przechylili szalę zwycięstwa na stronę prawdziwej wiary.

Jedną z takich osób był bohater naszej opowieści, który – jakby na potwierdzenie posłannictwa otrzymanego od Boga – nosił nazwisko Laterna, oznaczające w języku staropolskim właśnie latarnię. Urodził się w 1552 roku (choć istnieją też źródła wskazujące na rok 1553) w Drohobyczu, położonym na terenie ówczesnego województwa ruskiego. Jego rodzice – Jan i Małgorzata – byli dość zamożnymi mieszczanami, którzy pomimo tego, że mieszkali w wielokulturowym mieście, zachowali wierność Kościołowi katolickiemu. Ich syn Marcin był dzieckiem bardzo pobożnym i niezwykle pojętnym. Sukcesy, które osiągał w nauce, spowodowały, że w wieku 14 lat rodzice wysłali go na studia do Akademii Krakowskiej. Tam zaś pojawiła się pierwsza poważna próba jego charakteru. Okazało się bowiem, że ogół tamtejszych żaków nie tylko zaniedbywał naukę, ale także prezentował niski poziom moralności – dochodziło nawet do tego, że studenci organizowali kupy zbrojne. Nie trudno sobie wyobrazić, jak zgubny może być wpływ takiego środowiska na młodego chłopca. Marcin Laterna nie poddał się jednak tej atmosferze rozprzężenia i będąc bardzo rozczarowanym tym, co zastał w słynnej uczelni, opuścił ją jeszcze w tym samym roku, w którym się do niej zapisał. Przeniósł się do Szkoły Prymasowskiej w Kaliszu, gdzie w moralnie zdrowym otoczeniu mógł już uczyć się bez przeszkód. Wkrótce też znalazł się w czołówce tamtejszych uczniów, wyróżniając się nie tylko pod względem osiągnięć, ale i dobrych obyczajów. Jako że nauczyciele pracujący w kaliskiej szkole dbali też o rozwój religijności swoich wychowanków, Laterna zrobił wielkie postępy także i w tej dziedzinie. Szczególnie dużo dała mu możliwość poznania zakonników należących do niedawno sprowadzonego do Polski Towarzystwa Jezusowego. W 1569 roku odwiedził ich nawet w braniewskim kolegium. We wrześniu tego samego roku spotkało go wielkie wyróżnienie w postaci wygłoszenia łacińskiej mowy powitalnej skierowanej do kard. Stanisława Hozjusza, który w trakcie swojej podróży do Rzymu na krótko zatrzymał się w Kaliszu. Przemowa ta zrobiła wielkie wrażenie na słuchaczach, nie wyłączając samego kardynała. Rok 1569 przyniósł jeszcze jedno ważne dla Marcina Laterny wydarzenie – w czasie świąt Bożego Narodzenia zdecydował, że chce wstąpić do Towarzystwa Jezusowego. Okazało się, że z podobnym zamiarem noszą się też bracia Benedykt i Stanisław Herbestowie, współpracujący z kaliską Szkołą Prymasowską. Zaproponowali oni Laternie, aby najpierw odprawił ćwiczenia duchowe w kolegium jezuickim w Pułtusku, a potem razem z nimi i rektorem szkoły Andrzejem Bargielem udał się na Ruś, gdzie cała czwórka odwiedziłaby swoje rodzinne strony. Następnie razem z Herbestami wyjechać miał do Rzymu i tam wstąpić do zakonu. Taki pomysł bardzo spodobał się Marcinowi Laternie, ponieważ bardzo zależało mu na odwiedzeniu swojej rodziny, szczególnie, że w końcu października 1568 roku nieoczekiwanie zmarł jego ojciec. Kiedy jednak swoje plany przedstawił przebywającemu w Pułtusku przełożonemu wiceprowincji polskiej, o. Franciszkowi Sunyerowi, ten – obawiając się, że pobyt w domu może spowodować zamęt w powołaniu młodego kandydata – polecił mu od razu wstąpić do jezuickiego nowicjatu w Braniewie. Decyzja przełożonego była dla Marcina Laterny pierwszą próbą zakonnego posłuszeństwa, ponieważ pomimo tego, że w kwietniu 1570 roku stawił się w braniewskim nowicjacie, nadal targało nim pragnienie odwiedzenia rodziny.

Ostatecznie jednak przezwyciężył je i po przejściu okresu kandydatury 11 maja 1570 roku rozpoczął swój nowicjat w Braniewie. Zwykle okres ten w zakonie jezuitów trwa dwa lata. Laterna poprosił jednak o jego skrócenie i wobec pozytywnej opinii przełożonych swoje pierwsze śluby zakonne złożył już 31 grudnia 1570 roku. Potem został wysłany przez swoich przełożonych na studia filozoficzne i studium teologii moralnej do Wilna. Po zakończeniu nauki powrócił do Braniewa, gdzie w latach 1575‒1578 był nauczycielem w tamtejszym kolegium. Uczył syntaksy (łacińskiej składni), poetyki i retoryki. Za swoją pracę chwalony był zarówno przez przełożonych, jak i uczniów. W 1576 roku w Chełmie przyjął święcenia diakonatu. Po nich – jako że już wtedy po Rzeczypospolitej zaczęła rozchodzić się sława jego wybitnego kaznodziejstwa – miał okazję wygłosić dla króla Stefana Batorego trzy łacińskie kazania, które zresztą bardzo przypadły władcy do gustu. Nie jest pewne, kiedy przyjął świecenia prezbiteriatu (czyli kapłańskie); w każdym razie najpóźniej miały one miejsce w 1579 roku. W 1578 roku został przeniesiony do Wilna, gdzie mianowano go prefektem studiów humanistycznych i profesorem wymowy. Pracował tam jednak tylko przez kilka miesięcy, ponieważ już w czerwcu 1579 – w ramach wojny z państwem moskiewskim – rozpoczęła się wyprawa połocka, a hetman Mikołaj Mielecki wyprosił go sobie u jezuickich przełożonych na kapelana obozowego. W czasie tej wyprawy o. Laternie powierzono też głoszenie kazań dla króla, jako że jego dotychczasowy kaznodzieja, ks. Stanisława Sokołowski, poważnie zachorował. Od tego momentu o. Marcin Laterna (najpierw jako kaznodzieja nadzwyczajny, czyli dodatkowy, a od 1581 roku jako zwyczajny) głosił kazania dla króla po łacinie, a dla dworu po polsku. Był też królewskim spowiednikiem.

Tak więc, nie mając jeszcze 30 lat, o. Laterna został powołany na prestiżowy urząd dworski, stając się tym samym jednym z najbardziej wpływowych jezuitów w kraju. Takie wywyższenie niosło za sobą niebezpieczeństwo, że młody zakonnik zatraci się w dworskim przepychu, politycznych intrygach i swoich wpływach. Na szczęście jednak o. Marcin raz jeszcze pokazał siłę swojego charakteru i nie pozwolił zmienić się tym czynnikom: pozostając nadal pokornym Bożym sługą nie dawał się wciągać w dworskie rozgrywki, w sprawach finansowych kierował się przepisami zakonnymi, a wpływów używał tylko w zbożnych celach. O sobie samym myślał niewiele, prowadził ascetyczny tryb życia i pilnował, aby wśród ogromu obowiązków nie zaniedbywać modlitwy. Poza tym prowadził rozległą działalność kontrreformacyjną, usiłując nawracać niekatolików, a tych, którzy już nimi byli, umacniać w wierze; za królewskim pozwoleniem udawał się nawet na misje do okolicznych miejscowości. Był także zaangażowany w dzieło rekatolizacji Siedmiogrodzian – na prośbę króla napisał dla nich nawet traktat O Eucharystii.

W latach 1580 i 1581‒1582 służył jako kapelan wojskowy w kolejnych dwóch wyprawach króla Batorego na Moskwę: na Wielkie Łuki i Psków. Tak jego posługę w czasie wojny scharakteryzował ks. Edmund Nowak w swojej pracy pt. Rys dziejów duszpasterstwa wojskowego w Polsce 968‒1831: „[…] dzięki jego pracy wzrasta w wojsku pobożność, znikają waśnie, heretycy wracają na łono Kościoła katolickiego, chorzy są pocieszeni, umierający opatrzeni ostatniemi sakramentami św. Idzie o. Marcin wśród gradu kul w szeregach żołnierskich, by nieść im pomoc. Słowem, to kapelan obozowy – bohater”.

W 1585 roku ukazał się jego modlitewnik Harfa duchowna to jest dziesięć rozdziałów Modlitw Katolickich, który był pierwszą książeczką do nabożeństwa napisaną w języku polskim. Przez współczesnych była wręcz rozchwytywana i doczekała się wielu wydań. Oprócz modlitw zawierała ona także nauki katechizmowe, wyjaśnienie czynności i słów, które mają miejsce podczas Mszy św., a także katolickie kontrargumenty odpowiadające na protestanckie zarzuty. Właśnie z racji na swój kontrreformacyjny przekaz, a także ogromną popularność, wywołała ona wściekłość środowiska protestanckiego. Najlepszym tego przykładem była działalność jednego z głównych kalwińskich polemistów, Krzysztofa Kraińskiego, który usiłując przyćmić popularność Harfy duchownej, wydał swój modlitewnik, a także – już po śmierci o. Marcina – rozprawkę polemiczną Dawid jezuicki z Belzebuba harfą.

W 1586 roku ceniony przez króla i dwór kaznodzieja wyjechał do Rzymu, gdzie złożył uroczystą profesję zakonną czterech ślubów, do których jezuici dopuszczają tylko wybitnych zakonników. Stamtąd udał się do Akademii Wileńskiej, gdzie uzyskał doktorat z teologii. Do króla powrócił na początku grudnia 1586 roku; już 12 grudnia spotkał go jednak cios w postaci niespodziewanej śmierci władcy. Zgon ten był dla o. Marcina tym boleśniejszy, że nie wezwano go do konającego, na skutek czego król Batory zmarł bez ostatniego namaszczenia.

Ojciec Marcin Laterna nie od razu opuścił dwór. Jeszcze przez dłuższy czas głosił kazania, a także modlił się przy zwłokach króla. Potem został wysłany przez przełożonych do rodzinnego Drohobycza, gdzie – wraz z przydanym mu do pomocy klerykiem Janem Wielewickim – przez dziesięć tygodni prowadził misje ludowe, opierające się na głoszeniu słowa Bożego i wielogodzinnym słuchaniu spowiedzi. Pod koniec pobytu w rodzinnych stronach założył Bractwa Bożego Ciała w Drohobyczu i Samborze. Późną jesienią 1587 roku skierowano go do Krakowa, gdzie zajmując się zarządzaniem majątkiem jezuickiego domu, pełnił funkcję jego prokuratora. Tam kontynuował swoją gorliwą posługę Bogu i bliźnim, a kiedy w 1588 roku do Krakowa dotarła zaraza, poprosił przełożonych o to, aby mógł zostać na miejscu i posługiwać chorym. Podczas tej służby sam się zaraził i był bliski śmierci.

W 1590 roku został przeniesiony do Lwowa, gdzie sprawował funkcję superiora tamtejszej nowo powstałej jezuickiej placówki. Pomimo dużych wymagań, tak względem siebie, jak i innych, jako przełożony nie był przykry dla swoich współbraci, lecz ujmował ich łagodnym usposobieniem. Ludność Lwowa pokochała go za gorliwość w pracy duszpasterskiej i stałą gotowość do pomocy. Odwiedzał bowiem chorych w szpitalach, samotnych w przytułkach, troszczył się też o żebraków leżących na ulicach czy gnojowiskach. Zorganizował nawet kuchnię dla ubogich. Nie zapominał też o więźniach, których niejednokrotnie udawało mu się nawrócić. Poza tym wysyłał swoich współbraci na  misje do okolicznych miejscowości. W 1593 roku wziął udział w synodzie archidiecezji lwowskiej, gdzie występował w charakterze teologa abp. Dymitra Solikowskiego. Na prośbę hierarchy wygłosił kazanie na rozpoczęcie obrad. Było ono wezwaniem zebranego na nich duchowieństwa do wiernej i nie stroniącej od wyrzeczeń służby Kościołowi. Jeszcze tego samego roku we Lwowie wybuchła epidemia, w czasie której o. Laterna ponowie poświęcił się posłudze zarażonym.

Urząd superiora lwowskiej placówki pełnił do 1595 roku; później był doradcą jej nowego przełożonego. Poza tym jego działalność niewiele się zmieniła – dalej niestrudzenie służył Kościołowi, m.in. angażując się w przygotowania zmierzające do zawarcia unii z prawosławnymi (tzw. unia brzeska). W tym czasie kontynuował też pisanie własnej Postylli, która zawierałaby kazania na niedziele i święta całego roku. Do stworzenia takiego dzieła o. Laterna był namawiany już od dawna zarówno przez ludzi świeckich, jak i duchownych. Kiedy jednak pomimo swoich wewnętrznych oporów wziął się do pracy, a następnie przesłał kilka kazań wewnątrzzakonnej cenzurze, jego przełożony zaczął wycofywać swoje poparcie dla tego dzieła. Cenzorzy uznali bowiem, że kazania o. Laterny nie są wybitne, ale tylko przeciętne, w związku z czym nie widzą potrzeby ich drukowania. O. Laterna – wiedząc, że jego Postylla jest oczekiwana przez wiele osób i może przynieść dobre owoce – zgodnie z prawem zakonnym postanowił odwołać się w tej sprawie do generała zakonu, zaznaczając, że jeśli taka będzie jego wola, przerwie pisanie. Odpowiedź otrzymał pod koniec 1596 – generał Klaudiusz Aquaviva ostatecznie cofnął swoje pozwolenie na pisanie Postylli. Motywy tej decyzji nie są do końca jasne. O. Marcin był przecież słynnym królewskim kaznodzieją i istniało duże prawdopodobieństwo, że jego Postylla powtórzy sukces wydawniczy Harfy duchownej. W wydarzeniu tym można chyba dopatrywać się jakiejś kolejnej próby zakonnika, od którego jeszcze raz zażądano ewangelicznego „zaparcia się samego siebie”. O. Laterna zaś nie zawiódł i posłusznie porzucił swoje dzieło, nad którym z takim trudem pracował już od około dwóch lat.

Wiosnę 1598 roku dowiedział się, że król Zygmunt III Waza życzy sobie, aby towarzyszył mu w czasie jego wyprawy do Szwecji. Chociaż skromnemu zakonnikowi powrót do dworskiego życia wcale się nie uśmiechał, po raz kolejny postąpił według woli przełożonych i zaczął przygotowania do wyprawy. Miejscowy arcybiskup, Jan Dymitr Solikowski robił wszystko, co w jego mocy, aby zatrzymać o. Laternę we Lwowie. Ostatecznie jednak, widząc, że przełożeni zakonnika nie zmienią zdania, podporządkował się ich decyzji i razem z mieszkańcami Lwowa odprowadził go aż poza mury miasta.

Celem wyprawy króla Zygmunta III do Szwecji było przywrócenie posłuchu wśród tamtejszej zbuntowanej opozycji zjednoczonej pod wodzą księcia Karola Sudermańskiego, prywatnie będącego wujem króla Zygmunta. Sama wyprawa rozpoczęła się 30 lipca 1598 roku, jednak wojsko i zapasy zbierano oczywiście już wcześniej. Wcześniej też u boku króla pojawił się o. Marcin Laterna, który czas przygotowań wykorzystywał na prowadzenie ewangelizacji wśród wojska, dworu i okolicznej ludności. W czasie wyprawy pełnił funkcję królewskiego kaznodziei i teologa, a także przełożonego tych jezuitów, którzy płynęli razem z nim. W pobliże szwedzkiego miasta Kalmar siły królewskie dotarły 9 sierpnia, a już następnego dnia zdobyły samo miasto. Potem rozpoczął się czas pertraktacji ze zbuntowanym księciem, który o. Laterna z pewnością wykorzystał na krzewienie katolickiej wiary. Była to praca bardzo trudna, ponieważ Szwecja w tamtym okresie była już silnie zluteranizowana. 24 sierpnia król z częścią wojsk (i o. Marcinem) odpłynął w stronę Stegeborga. Podróż była jednak bardzo trudna, ponieważ statki zaskoczyła burza. Po dopłynięciu na miejsce wielu odchorowało tę podróż, a o. Marcin najpoważniej. Prawdopodobnie przyczyniły się do tego trudy jego wcześniejszej podróży ze Lwowa i ogólne wyczerpanie organizmu pracami ewangelizacyjnymi, które podejmował. Pomimo troskliwej opieki, jaką nad zakonnikiem roztoczył szlachcic Wawrzyniec Bienczowski choroba nie ustępowała i o. Laterna, słuchając lekarskich zaleceń, zdecydował się na powrót do kraju. Statek tam zmierzający wyprawiony został 29 września; o. Laterna wsiadł na jego pokład razem z grupką Polaków.

Nazajutrz podróżni z powodu niepomyślnych wiatrów musieli zatrzymać się w pobliżu jednej z wysp. Wtedy też napadli ich stronnicy Karola Sudermańskiego. Będąc protestantami, zaczęli bluźnić katolickim świętościom i pod groźbą śmierci zmuszać Polaków do zaparcia się wiary. Słysząc to, o. Marcin Laterna stanowczo wystąpił w obronie katolickiej wiary:, wzywał swoich towarzyszy do wierności i własnym przykładem dodawał im odwagi. Taką postawą jednak skupił na sobie całą nienawiść napastników, którzy szybko zorientowali się, że mają przed sobą jezuitę, czyli członka znienawidzonego przez nich zakonu. Wtedy też zaczęli lżyć i bić o. Marcina. Istnieje przekaz mówiący o tym, że napychali jego usta chlebem – prawdopodobnie naśmiewając się w ten sposób z Eucharystii. Pomimo tortur zakonnik nie przestawał wyznawać swojej wiary, po raz ostatni dając wyraz swojej niezłomności. Wobec takiego oporu oprawcy ściągnęli z niego szatę zakonną, obcięli mu ręce, a następnie – wśród dalszych naigrawań – wrzucili do worka, który po zaszyciu utopili w Bałtyku. Pozostałych Polaków po ograbieniu puścili wolno.

I tak 30 września 1598 roku wrzucono w morskie odmęty kapłana, który niczym latarnia morska światłem prawdziwej wiary ukazywał ludziom drogę do portu zbawienia. Blask jego życia nie zagasł jednak. O. Marcina Laternę powszechnie uważano za męczennika, którym zresztą chciał zostać i o taką właśnie łaskę prosił w swoich modlitwach. A dobry Bóg po wszystkich trudach ziemskiego życia dał mu to, czego pragnął, a nawet jeszcze więcej, bo wsławił imię swojego pokornego sługi wieloma cudami. Najsłynniejszy z nich miał miejsce w 1602 roku, kiedy to Tatarzy podczas jednego ze swoich najazdów schwytali do niewoli Wawrzyńca Bienczowskiego – tego samego, który opiekował się chorym o. Marcinem. Aby nie mógł uciec, powiesili go na drzewie nad dołem. Szlachcic wiedząc, że poza Bożą pomocą nie ma już dla niego ratunku na oswobodzenie, zaczął gorąco modlić się o pomoc za przyczyną któregoś z polskich męczenników. Nagle ponad morzem zobaczył otoczonego światłością o. Marcina Laternę, który jechał pięknym, czterokonnym wozem. Kiedy przybliżył się do jeńca, zadał mu pytanie, czy go poznaje. Ten odpowiedział twierdząco i zdziwiony zapytał zakonnika, czemu otacza go taki przepych. Ten wyjaśnił zaś, że jest to znaczenie nagrody, jaką otrzymał za głoszenie czterech Ewangelii i nauki doktorów Kościoła. Potem, po poleceniu swojemu rozmówcy odbycia pielgrzymek do świętych miejsc Krakowa i Rzymu, przeniósł go w bezpieczne miejsce w pobliżu Lwowa. Kiedy Bienczowski udał się do Rzymu, opowiedział tam (pod przysięgą) historię swojego cudownego ocalenia, która tym samym zyskała międzynarodowy rozgłos.

Tego typu niezwykłe interwencje nie mogły oczywiście pozostać bez odpowiedzi wiernych katolików, którzy rozpoczęli starania o beatyfikację o. Marcina Laterny. Były one kontynuowane w ciągu następnych stuleci, ciągle jednak bezskutecznie. To wielka szkoda, ponieważ zakonnik ten jest idealnym drogowskazem w naszych pełnych zamętu czasach.

Karina Kabacińska

Bibliografia:
Ks. S. Cieślak SI, Marcin Laterna SI (15521598): działacz kontrreformacyjny, Kraków 2003.
Ks. E. Nowak, Rys dziejów duszpasterstwa wojskowego w Polsce 9681831, Warszawa 1932.